czwartek, 7 lipca 2016

Życie bez internetu i totalny chillout

Witajcieeeeee!
Powróciłam do was po dwunastu dniach wyrwanych z kalendarza i z dużą dawką pozytywnej energii. Bardzo dziękuję za wszystkie słowa powodzenia pod poprzednim postem i zapraszam na post o podsumowaniu wyjazdu. Dlaczego warto go przeczytać? Bo to nie był zwykły obóz, a obóz życia :)
Przybliżę jeszcze raz ogólny zarys. Na obozie był zakaz posiadania telefonu (i wszystkich tabletów i im podobnych) oraz pieniędzy. Nie można było się kontaktować z rodzicami przez telefon instruktora.
Wiek uczestników obozu wahał się - najmłodszy był chłopak idący do trzeciej klasy szkoły podstawowej, a najstarszymi byłam ja i przyjaciółka idące do pierwszej liceum. Ogólnie najwięcej było dzieciaków będących w klasach 4-6 szkoły podstawowej.
Wyjechaliśmy do Pogorzeli - mniej więcej godzina drogi od Warszawy. Dwadzieścia osób uczestniczących  plus czterech instruktorów. Zamieszkaliśmy na terenie remizy strażackiej. Budynek straży pożarnej mieliśmy do dyspozycji - dwa razy byli wzywani na akcje więc przy okazji mieliśmy też pokaz jak to wygląda. Powiem tak - mają dwadzieścia minut, ale dwie minuty od alarmu już wyjeżdżają. Dobra, co ja będę gadać.

CODZIENNOŚĆ NIECODZIENNA



Toalety były dwie, łazienka tylko jedna. Żeby umyć zęby trzeba było swoje odczekać lub dobrze trafić, szczególnie rano.


Byliśmy podzieleni na cztery grupy. Każda z grup miała kolejno po sobie dyżur w kuchni. Ogólnie moja grupa miała dyżur trzy razy (trzy dni, nie pod rząd). Oznaczało to, że jesteśmy odpowiedzialni za przygotowywanie posiłków, ale również zmywanie i sprzątanie. Robiliście kiedyś obiad na 25 osób? Zmywaliście kiedyś ręcznie trzy, a nawet cztery razy dziennie po tylu osobach? (zmywarki brak) Przypadł mi także dyżur w dzień przyjazdu rodziców - sześćdziesiąt osób do wykarmienia i trzy razy więcej zmywania, bo nie mieliśmy tyle talerzy. Zdecydowanie najcięższy dzień. Mimo to, dyżur sprawiał, że najłatwiej było się nauczyć danej potrawy. Na obiad robiliśmy zupy np. rosół, pomidorówka, warzywna i drugie danie takie jak naleśniki, mielone, schabowe, placki ziemniaczane, makaron z jagodami. Ogólnie najprostsze dania.

Pomimo tego, że najwięcej robiły osoby dyżurujące to inni też się uczyli np. każdy smażył dla siebie naleśnika. Dzieciaki były także pytane następnego dnia z jakich składników i jak się przygotowuje daną potrawę.

Mieszkaliśmy tuż przy mazowieckim parku krajobrazowym i pewnego dnia wybraliśmy się na jagody - zebraliśmy 5 litrów!



Zajęcia z siekierami, piłami, nożami i młotkami były również w programie.


Nigdy nie wiemy jak nasze życie się potoczy - warto posiadać podstawowe umiejętności obsługi takich sprzętów.


Czy wspomniałam, że pralki także nie było?


Na koniec odbywały się zawody z różnych zdobytych na obozie umiejętności. Na zdjęciu kilka prac z zawodów z szycia. Konkurowano ze sobą również w: strzelaniu z łuku, strzelaniu z wiatrówki, przyszywania guzika, wbijania gwoździ, pierwszej pomocy i konkursie...


... na najładniejszą kanapkę.


Zgubiliśmy tylko dwie strzały :)

Jeśli myślicie, że to koniec atrakcji to jesteście w dużym błędzie. W ciągu sześciu dni ułożyliśmy pokaz dla rodziców w skład którego wchodziła samoobrona - rzuty, pady, ciosy  - oraz osiem scenek - cztery z samoobrony oraz cztery z pierwszej pomocy, a na koniec pokaz tańca towarzyskiego w trzech wersjach (szybki, umiarkowany i wolny).


W międzyczasie mieliśmy do dyspozycji bilarda i ping - ponga (dopóki nie rozwaliliśmy stołu do tego drugiego). Stoły do gry były oblegane przez cały czas. Wieczorami chodziliśmy na boisko do piłki nożnej.


Oprócz tego jeździliśmy na quadzie,


chodziliśmy nad "wodospad",





organizowaliśmy dyskoteki


i ogniska na których uczyliśmy się harcerskich piosenek,


była także wielka bitwa na wodę ze strażackich sikawek.


Nie mam pojęcia jak tyle rzeczy zdążyliśmy zrobić w niecałe dwa tygodnie. W dodatku spaliśmy pod namiotami, niektóre noce były naprawdę zimne. Mimo wszystko, to czego się nauczyliśmy jest nasze. Czy tęskniliśmy za internetem i telefonem? Szczerze? Ja nie tęskniłam ani trochę. Pierwsze wrażenie było dziwne. Jak czekałam na przyjaciółkę to już chciałam do niej zadzwonić i zapytać gdzie jest, po czym przypomniałam sobie, że obie nie mamy telefonów. Nie wzięłam również zegarka - zwykle nie wiedziałam, która jest godzina ani nawet jaka data. To dla mnie było fajne. Jak poprosiliśmy o możliwość obejrzenia meczu to dostaliśmy taką opcję. Trochę brakowało mi informacji ze świata, zwykłych wiadomości, ale raczej nie tęskniłam za cyber światem. Czułam, że naprawdę odpoczywam, wszystko było dalekie, liczyło się to co obok mnie. Wszystko zyskiwało większe znaczenie. Najchętniej pojechałabym na dłużej, pozostawiając świat za sobą, ponieważ lubię taki rodzaj odpoczynku, lubię być daleko, będąc tak naprawdę bliżej niż kiedykolwiek. To była prawdziwa przyjemność. Żadnych nierealnych problemów. Podobało mi się też, że nie trzeba było się ubierać jak na pokaz mody. W Warszawie by coś takiego raczej nie przeszło - tam można było się ubierać jak się chciało. Nie chodzi o to, że nosiliśmy brudne ubrania, bo nie nosiliśmy. Za to bez problemu mogłam założyć śmieszny kapelusz czy zdjąć koszulkę i chodzić w staniku sportowym. Niby takie głupie rzeczy, ale w dużym mieście kto by się odważył? Kiedy rano biegaliśmy lub chodziliśmy po mieście wszyscy mówili dzień dobry, wiedzieli kim jesteśmy i co tu robimy. To naprawdę niesamowite.
Życzyliście mi powodzenia, ale w sumie nie było aż tak potrzebne. Nie miałam problemu z życiem bez internetu, chociaż chwilami powiem szczerze, tęskniłam za blogiem. Co prawda to prawda, internet daje nam mnóstwo możliwości. Życie bez niego na jakiś czas również.
Na koniec tylko powiem, że moim zdaniem każdy gimnazjalista powinien się na taki obóz wybrać. Tyle co nauczyłam się przez dwa tygodnie i ile rzeczy nowych spróbowałam to chyba nigdy w tak krótkim okresie mi się nie udało.
Co wy myślicie o takim wyjeździe? Ogólnie jakie macie przemyślenia po przeczytaniu?
Dajcie znać! 
Ciepłego wieczoru :)
Ula (dziewczyna w czerwonych okularach)

Rodzice wyrazili zgodę na publikację zdjęć swoich dzieci w internecie.
Post nie jest sponsorowany.