czwartek, 7 lipca 2016

Życie bez internetu i totalny chillout

Witajcieeeeee!
Powróciłam do was po dwunastu dniach wyrwanych z kalendarza i z dużą dawką pozytywnej energii. Bardzo dziękuję za wszystkie słowa powodzenia pod poprzednim postem i zapraszam na post o podsumowaniu wyjazdu. Dlaczego warto go przeczytać? Bo to nie był zwykły obóz, a obóz życia :)
Przybliżę jeszcze raz ogólny zarys. Na obozie był zakaz posiadania telefonu (i wszystkich tabletów i im podobnych) oraz pieniędzy. Nie można było się kontaktować z rodzicami przez telefon instruktora.
Wiek uczestników obozu wahał się - najmłodszy był chłopak idący do trzeciej klasy szkoły podstawowej, a najstarszymi byłam ja i przyjaciółka idące do pierwszej liceum. Ogólnie najwięcej było dzieciaków będących w klasach 4-6 szkoły podstawowej.
Wyjechaliśmy do Pogorzeli - mniej więcej godzina drogi od Warszawy. Dwadzieścia osób uczestniczących  plus czterech instruktorów. Zamieszkaliśmy na terenie remizy strażackiej. Budynek straży pożarnej mieliśmy do dyspozycji - dwa razy byli wzywani na akcje więc przy okazji mieliśmy też pokaz jak to wygląda. Powiem tak - mają dwadzieścia minut, ale dwie minuty od alarmu już wyjeżdżają. Dobra, co ja będę gadać.

CODZIENNOŚĆ NIECODZIENNA



Toalety były dwie, łazienka tylko jedna. Żeby umyć zęby trzeba było swoje odczekać lub dobrze trafić, szczególnie rano.


Byliśmy podzieleni na cztery grupy. Każda z grup miała kolejno po sobie dyżur w kuchni. Ogólnie moja grupa miała dyżur trzy razy (trzy dni, nie pod rząd). Oznaczało to, że jesteśmy odpowiedzialni za przygotowywanie posiłków, ale również zmywanie i sprzątanie. Robiliście kiedyś obiad na 25 osób? Zmywaliście kiedyś ręcznie trzy, a nawet cztery razy dziennie po tylu osobach? (zmywarki brak) Przypadł mi także dyżur w dzień przyjazdu rodziców - sześćdziesiąt osób do wykarmienia i trzy razy więcej zmywania, bo nie mieliśmy tyle talerzy. Zdecydowanie najcięższy dzień. Mimo to, dyżur sprawiał, że najłatwiej było się nauczyć danej potrawy. Na obiad robiliśmy zupy np. rosół, pomidorówka, warzywna i drugie danie takie jak naleśniki, mielone, schabowe, placki ziemniaczane, makaron z jagodami. Ogólnie najprostsze dania.

Pomimo tego, że najwięcej robiły osoby dyżurujące to inni też się uczyli np. każdy smażył dla siebie naleśnika. Dzieciaki były także pytane następnego dnia z jakich składników i jak się przygotowuje daną potrawę.

Mieszkaliśmy tuż przy mazowieckim parku krajobrazowym i pewnego dnia wybraliśmy się na jagody - zebraliśmy 5 litrów!



Zajęcia z siekierami, piłami, nożami i młotkami były również w programie.


Nigdy nie wiemy jak nasze życie się potoczy - warto posiadać podstawowe umiejętności obsługi takich sprzętów.


Czy wspomniałam, że pralki także nie było?


Na koniec odbywały się zawody z różnych zdobytych na obozie umiejętności. Na zdjęciu kilka prac z zawodów z szycia. Konkurowano ze sobą również w: strzelaniu z łuku, strzelaniu z wiatrówki, przyszywania guzika, wbijania gwoździ, pierwszej pomocy i konkursie...


... na najładniejszą kanapkę.


Zgubiliśmy tylko dwie strzały :)

Jeśli myślicie, że to koniec atrakcji to jesteście w dużym błędzie. W ciągu sześciu dni ułożyliśmy pokaz dla rodziców w skład którego wchodziła samoobrona - rzuty, pady, ciosy  - oraz osiem scenek - cztery z samoobrony oraz cztery z pierwszej pomocy, a na koniec pokaz tańca towarzyskiego w trzech wersjach (szybki, umiarkowany i wolny).


W międzyczasie mieliśmy do dyspozycji bilarda i ping - ponga (dopóki nie rozwaliliśmy stołu do tego drugiego). Stoły do gry były oblegane przez cały czas. Wieczorami chodziliśmy na boisko do piłki nożnej.


Oprócz tego jeździliśmy na quadzie,


chodziliśmy nad "wodospad",





organizowaliśmy dyskoteki


i ogniska na których uczyliśmy się harcerskich piosenek,


była także wielka bitwa na wodę ze strażackich sikawek.


Nie mam pojęcia jak tyle rzeczy zdążyliśmy zrobić w niecałe dwa tygodnie. W dodatku spaliśmy pod namiotami, niektóre noce były naprawdę zimne. Mimo wszystko, to czego się nauczyliśmy jest nasze. Czy tęskniliśmy za internetem i telefonem? Szczerze? Ja nie tęskniłam ani trochę. Pierwsze wrażenie było dziwne. Jak czekałam na przyjaciółkę to już chciałam do niej zadzwonić i zapytać gdzie jest, po czym przypomniałam sobie, że obie nie mamy telefonów. Nie wzięłam również zegarka - zwykle nie wiedziałam, która jest godzina ani nawet jaka data. To dla mnie było fajne. Jak poprosiliśmy o możliwość obejrzenia meczu to dostaliśmy taką opcję. Trochę brakowało mi informacji ze świata, zwykłych wiadomości, ale raczej nie tęskniłam za cyber światem. Czułam, że naprawdę odpoczywam, wszystko było dalekie, liczyło się to co obok mnie. Wszystko zyskiwało większe znaczenie. Najchętniej pojechałabym na dłużej, pozostawiając świat za sobą, ponieważ lubię taki rodzaj odpoczynku, lubię być daleko, będąc tak naprawdę bliżej niż kiedykolwiek. To była prawdziwa przyjemność. Żadnych nierealnych problemów. Podobało mi się też, że nie trzeba było się ubierać jak na pokaz mody. W Warszawie by coś takiego raczej nie przeszło - tam można było się ubierać jak się chciało. Nie chodzi o to, że nosiliśmy brudne ubrania, bo nie nosiliśmy. Za to bez problemu mogłam założyć śmieszny kapelusz czy zdjąć koszulkę i chodzić w staniku sportowym. Niby takie głupie rzeczy, ale w dużym mieście kto by się odważył? Kiedy rano biegaliśmy lub chodziliśmy po mieście wszyscy mówili dzień dobry, wiedzieli kim jesteśmy i co tu robimy. To naprawdę niesamowite.
Życzyliście mi powodzenia, ale w sumie nie było aż tak potrzebne. Nie miałam problemu z życiem bez internetu, chociaż chwilami powiem szczerze, tęskniłam za blogiem. Co prawda to prawda, internet daje nam mnóstwo możliwości. Życie bez niego na jakiś czas również.
Na koniec tylko powiem, że moim zdaniem każdy gimnazjalista powinien się na taki obóz wybrać. Tyle co nauczyłam się przez dwa tygodnie i ile rzeczy nowych spróbowałam to chyba nigdy w tak krótkim okresie mi się nie udało.
Co wy myślicie o takim wyjeździe? Ogólnie jakie macie przemyślenia po przeczytaniu?
Dajcie znać! 
Ciepłego wieczoru :)
Ula (dziewczyna w czerwonych okularach)

Rodzice wyrazili zgodę na publikację zdjęć swoich dzieci w internecie.
Post nie jest sponsorowany.

piątek, 24 czerwca 2016

MAŁA PRZERWA NA OBÓZ ŻYCIA

Witajcieee!
Stało się - ukończyłam szkołę z wyróżnieniem. Dzisiaj załatwiałam też sprawy związane z liceum i mogę już spokojnie czekać na wyniki. Jak najlepiej czekać? Na obozie! Wyjeżdżam jutro rano i nie będzie mnie przez dwanaście dni. Tyle czasu możecie się mnie na blogu nie spodziewać - na obóz jest zakaz zabierania jakiejkolwiek elektroniki, bo jest to obóz życia. Co będziemy tam robić? Spać pod namiotami i poznawać wszystko czego w szkole nie uczą, a co jest nam potrzebne - gotowanie, wbijanie gwoździ, taniec towarzyski, pranie (nie w pralce!), samoobrona i wiele innych rzeczy (brakuje rozliczania PIT-u). :D
Bardzo się cieszę z wyjazdu. Przepraszam, że nie będę mogła pisać, ale obiecuję - nadrobię zaległości. Nie tylko u siebie, ale także u was (nic nie może mnie ominąć) ;)


Będziecie się chcieli dowiedzieć więcej o wyjeździe po powrocie? Co wy planujecie na urlop czy wakacje? Napiszcie co u was!
Dajcie znać! 
Gwiezdnego wieczoru :)

sobota, 18 czerwca 2016

Słońce, słoczeczko, poparzenie...

Heeeej!
Czy u was też był  wczoraj taki wiatr? U mnie tak wiało, że podczas jeżdżenia na rolkach albo ledwo jechałam, albo rozpędzałam się bez żadnego wysiłku. Niezła zabawa :D Dzisiaj już tak nie wieje, ale podczas porannego biegania przez park łatwo było dostrzec skutki - gałęzie, a nawet całe drzewa leżały porozrzucane po całej powierzchni tego miejsca. Widok trochę jak po bitwie. Zresztą, wczoraj wracając z rozdania nagród przez pewną część Warszawy, naliczyłam trzy, wyrwane wraz z korzeniami, drzewa. Czy u was wszystko w porządku?
No właśnie, wczoraj był dzień pełen emocji i postanowiłam wam się pochwalić - zdobyłam tytuł "Talent Woli" w kategorii literackiej. Literackiej? Oprócz bloga pisze wiersze, opowiadania, książki i wszystko co można słowami opisać. Naprawdę cieszę się bardzo z tego osiągnięcia.


 Mój strój na rozdanie - kropki, kropki, kropki. 

    Statuetka :)  

 

Słońca, plaża, opalanie...

 Oprócz rozdania nagród, wczoraj także dostałam wyniki egzaminów. Został mi ostatni tydzień w tej szkole. Co oznacza, że zaczynają się wakacje. W lato jak wiadomo, wiele kobiet chce się opalić. Opalenizna jest pewnego rodzajem wyznacznikiem i pożądanym przez bardzo wiele osób aspektem urody. Nie bez powodu tyle ludzi wydaje pieniądze na solarium. W każdym razie, Ci bardziej zmotywowani, aby urzeczywistnić swoje marzenia, podejmujemy się wylegiwania na plaży od rana do wieczora byleby wrócić brązowi z urlopu. Czy nikomu nie marzy się takie pytanie? 
- Hej Anka, aleś ty się opaliła. Gdzie byłaś na urlopie? 
Wszystko po to by móc wygłosić tyradę, o tym jak wspaniale spędziło się czas. No i dobrze. Wspomnienia z wakacji to naprawdę super sprawa, a rozmawianie i opowiadanie o nich sprawia nam przyjemność. Tylko czy, jak to mówi mój tata, smażenie się na słońcu to dobry pomysł? 

Po pierwsze 


Dobrze, daruję sobie wygłaszania kazania o tym, że możemy dostać w prezencie raka skóry, bo o tym każdy wie. Ta świadomość towarzyszy mi od najmłodszych lat i w sumie jako dziecko, ignorowałam ją. Trudno o to winić najmłodszych, od tego są opiekunowie na obozie i rodzice aby dzieciaki przypilnować. Dlatego też zawsze był smarowana kremem w filtrem. W końcu jednak osiągnęłam taki wiek, że przestano się tym interesować. Twoje życie, twoja sprawa. Czasami się smarowałam, nawet w sumie nie rzadko, ale jaka była moja rozpacz, kiedy pojawiło się przebarwienie na skórze. Na dekolcie. Cholera jasna, że tak się wyrażę. Pani dermatolog przypisała stosowny krem, który nieco zneutralizował skutki mojego zachowania, ale co się stało już się nie odstanie i trzeba ponosić konsekwencje. Przebarwienie nie zniknęło do końca. Można oczywiście poddać się kuracji, która miałby na celu usunięcie go, ale nie dość, że kosztuje ile kosztuje, to jeszcze według Pani Dermatolog nie zawsze działa. Na razie porzuciłam ten pomysł. Więc co robić żeby nie dostał raka, wysypu piegów i przebarwień? Krem z filtrem. Nie 10. Piętnastkę co najmniej, a jeśli ktoś ma skłonności do przebarwień jak ja, to im wyższy tym lepszy. Nie smarujemy się raz na pobyt na plaży, ale co dwie godziny i po każdej kąpieli w wodzie. Przypominam tylko, że nasza wymarzona opalenizna to tak naprawdę obrona ciała przez promieniowaniem.  

Po drugie 


Starałam się zgłębić temat i dowiedziałam się o czymś, o czym nie miałam pojęcia. Trzeba chronić oczy.  Kiedy słońce świeci nam w twarz, mrużymy oczęta przez co szybciej robią nam się zmarszczki wokół nich. Dobrym rozwiązaniem są oczywiście okulary przeciwsłoneczne. Nie dość, że świetnie wyglądają, to jeszcze pomagają. Same plusy. 

Po trzecie 


Włosy. Włosy lubią się w wakacje przesuszać. Istnieją specyfiki z filtrem specjalnie na włosy, można używać różnego rodzaju olejków. Gdzieś wyczytałam, żeby mokrych nie suszyć na słońcu tylko w cieniu. Kiedy jestem na obozie to raczej trudne, bo po kąpieli w jeziorze, idziemy na kajaki czy gramy w siatkówkę. Po to właśnie wynaleziono czapki i kapelusze. Dzięki nim nasze włosy zachowają swój blask, nie przesuszą się. W dodatku czapki chronią przed udarami. Wniosek jeden - Noście nakrycie głowy! 


Podsumowując


  • Krem z filtrem to podstawa każdego plażowicza!
  • Okulary przeciwsłoneczne to świetny dodatek do stroju, ale również pomocnik w walce ze zmarszczkami.
  • Nakrycie głowy to totalny must have. Jeśli nie chcesz zemdleć na plaży to polecam.
  • Woda - w poście nie wspomniana, ale w upalne dni człowiek potrzebuje nawet 1,5l więcej! Bardziej się pocimy i potrzebujemy uzupełniać płyny. Nie odwodnijcie się!

 

Hipertermia


Na koniec jeszcze sobie pogadam o hipertermii czyli po ludzku, przegrzaniu organizmu. Powodem jest nadmierne przebywanie na słońcu. Objawy - nudności, zaburzenia wzroku, nie miarowe bicie serca, utrata przytomności, ból i zawroty głowy. Jeśli pozostaniemy w takim stanie dłuższy czas to możemy nawet doprowadzić do śmierci. Średnio przyjemna opcja. Jeśli poczujemy się źle na słońcu to od razu przenieśmy się do cienia i napijmy się wody, najlepiej w temperaturze pokojowej. Zimna może wywołać szok termiczny. Jeśli przegrzejemy organizm, to aby go ochłodzić, przydałoby się zrobić chłodne okłady na głowę i resztę ciała. Chłodne, a nie zimne. Kładzenie kostek lodu na czoło, stanowczo odradzam. 


To chyba tyle mam wam do powiedzenia w kwestii uważania na słońce. Niestety, wiele ludzi opala się nieodpowiedzialnie. Szczerze? Ja w tym rok już zdążyłam spalić sobie plecy. Posmarowałam się kremem, ale jak widać nie poradził sobie z godziną na kajakach. Lecę do sklepu i kupię z wyższym filtrem. 

Nie przeszkadza wam, że w pierwszej części postu opowiedziałam trochę o sobie? Na wielu blogach istnieją co tygodniowe posty podsumowujące tydzień czy coś w tym stylu. Co o tym myślicie? Zabezpieczacie się przed słońcem? Macie jakieś uwagi czy rady? Dajcie znać.

Słonecznej soboty :)
Ula

niedziela, 12 czerwca 2016

Ludzie na naszej drodze - motywacja vs demotywacja

Czeeeeść kochani!
Jak wam leci niedziela? Potrenowane czy dzisiaj odpoczynek? Dobra pogoda na rolki (przynajmniej u mnie) - sprawdzone info.
Kiedy pragnie się osiągnąć jakiś cel i się realizuje zamierzone plany to zawsze na naszej drodze stanie w końcu jakiś "ludź". Ludź ten może być negatywnie lub pozytywnie nastawiony do nas i naszej historii. Czasami będzie nowo poznany, a czasami ktoś szczególnie nam bliski. Tu zaczyna się konflikt, co jeśli bliski nam ludź postanawia strajkować w stosunku do nas? Co jeśli nowy ludź okaże się wsparciem lub przeszkodą?


Ludzie mówią... 

 

Ludzie mają to do siebie, że uwielbiają gadać. Najlepiej o sobie, a jak im się temat skończy (chociaż niektórzy mają niewyczerpalny) to o wszystkim co im przyjdzie do głowy. Co usłyszeli, zobaczyli, co im ktoś powiedział, filozofia, dietetyka, wojny na świecie, polityka, jak zniwelować głód w Afryce. Zauważyłam tendencję i niezwykłą chęć do - Nie znam się więc się wypowiem. Co z tego, że rozmawiam z absolwentem medycyny, ja o tym przeczytałem w internecie! Problem w tym, że prawie każdy ma własne zdanie i uważa, że właśnie jego opinia jest tą poprawną. Oczywiście, dobrze jest mieć swoją drogę, ale czysto teoretyczna wiedza nie potrzebuje domysłów. Albo coś jest jakie jest i zostało udowodnione naukowo, albo takie nie jest. To nie filozofia. Dlatego nie zdziwcie się, kiedy w drodze na swój Mount Everest spotkacie ludzi, którzy za wszelką cenę będą chcieli was zepchnąć w dół. Albo będą to robić nieumyślnie, dając swoje "dobre rady". 

 

Dwa typy ludzi aniołów

 

Pozwoliłam sobie wyróżnić dwa typy ludzi, którzy wpłyną na Ciebie pozytywnie. Moim zdaniem, jako wsparcie potrzebujesz obu motywacji (czasami wystarczy jeden człowiek by dostać obie rzeczy). 

 

Anioł zrozumienia


Uwielbiam  ludzi, którzy potrafią mnie wysłuchać i w dodatku zrozumieć. Jako że jestem nieco walnięta, a mój tok myślenia jest jak tornado (wczoraj się dowiedziałam) to potrzebuję kogoś, kto będzie nadążał i nie zgubi się w połowie. W dodatku w plątaninie uczuć nie zrozumie na opak wszystkiego co powiedziałam. Niestety zdarza mi się nawijać o jednym, a mieć na myśli zupełnie co innego. Wypowiadać się kompletnie nie umiem, bo tu znów za wolno myślę i nie mogę uformować logicznych zdań. Musze pisać, bo inaczej szlak mnie trafi. Jestem dosyć zamknięta w sobie więc jak już mówię, to potrzebuję komunikatu, że wszystko jest ze mną w porządku. Lubię widzieć, że ktoś próbuje mnie wesprzeć, że wcale (jeszcze) nie zwariowałam, chociaż tak mi się wydawało. Po prostu każdy potrzebuje kogoś, kto nas nie wyśmieje, nie zbagatelizuje naszych problemów i nie odprawi z kwitkiem. Kogoś kto nas wysłucha, bo wie jak ważny dla Ciebie jest ten problem (chociaż to zazwyczaj jakiś banał). Każdy potrzebuje mówić i w dodatku być wysłuchanym. Tacy ludzie to skarb. Ich zadaniem jest po prostu usłyszeć, przyjąć do wiadomości i iść z nami dalej. Tyle wystarczy by nam pomóc. 


Anioł bokser

 

 Takich ludzi też uwielbiam. Czasami ma się dość przytakiwania i głaskania po główce i wtedy idzie się do nich. Kawa na ławę, kopa na szczęście i człowiek ma motywację na kolejne trzy tygodnie. Zazwyczaj wolę zostać wysłuchana i to mi pomaga, ale wtedy każdy problem wydaje mi się poważniejszy.  Zdarza się, że jedynym sposobem poradzenia sobie z przeszkodą, jest pójście do kogoś kto lekko to zbagatelizuje, nie do końca wgłębi się w ten huragan uczuć, który w nas szaleje, da jasne rady i powie - Nie bierz tego aż tak na poważnie. Wyluzuj. 
Po prostu weźmie to na chłopski rozum. To typ ludzi, który inaczej chce pomagać i ta pomóc jest w porządku. Jeśli chce się zrozumienia to idzie się do kogoś kto pojmie naszą psychikę, a czasami chce się opowiedzieć komuś kto wyznaczy konkretne czynności do zrealizowania.  I to jest w porządku. Żeby się pozbierać potrzebuję usłyszeć od kogoś, że coś jest nie tak, jakiś konkret - Sporo przytyłaś/ Weź się w garść/ Zacznij się uczyć/ Twoje zachowanie jest nieodpowiedzialne. Zazwyczaj takie słowa ranią. Niestety, często taka osoba może nam wbić gwóźdź, szczególnie jeśli nie potrafi zrozumieć tego co przeżywamy i źle interpretuje nasze słowa. Właśnie dlatego masz wybór - przecież nie zawsze musisz się jej zwierzać szczególnie z jakiegoś bardzo delikatnego tematu. Jednakże czasami dobrze jest usłyszeć surowe słowa, bo chociaż zabolą to mogą zmotywować nas do działania, a dzięki radom danym przez tą osobę, będziemy mieć jasny cel przed sobą. 



 

Dwa typy ludzi morderców  

 

Przedstawię wam dwa rodzaje ludzi, którzy mordują naszą motywację, pewność siebie i czas, który im poświęcamy, a wcale nie są tego warci. 

 

Morderca z premedytacją 


Ci są chyba najgorsi, bo celowo chcą nas zepchnąć z góry na którą się wspinamy. Zaplanują jak nas ośmieszyć, zdemotywować, poniżyć i ogólnie zmieszać z błotem. Kiedy będziemy mówić o sukcesie, dodadzą słowa, które go umniejszą. Przy nich nie można się wybić, ani wyróżnić, tutaj on rządzi i on wygrywa. Jaki mają motyw? Zazwyczaj czysta zazdrość, brak pewności siebie, wiary w swoje umiejętności i sukcesy, a czasami po prostu z jakiegoś powodu nas nie znoszą. Może wygenerowali sobie nieprawdziwą wersję nas i nie mogą się z tym pogodzić. Jedno jest pewne - Ich problem w stosunku do Ciebie nie jest twoim problemem. Łatwo powiedzieć. Sytuacja  w pewnym momencie może się zrobić naprawdę nieprzyjemna. Są dwa wyjścia, albo zwalczać chamstwo chamstwem, albo dobrem. Zależy. Jeśli ktoś Cię okłada pięściami to nie będziesz go grzecznie prosił aby przestał, tylko wstaniesz i zasadzisz mu takiego kopa, że więcej na Ciebie krzywo nie spojrzy (w przenośni oczywiście). Czasami nie ma innej drogi żeby dotrzeć do ograniczonego umysłu. Natomiast jeśli ktoś jest po prostu złośliwy to zawsze możesz zdobyć się na odwagę by zachowywać się odwrotnie. Kiedy rzucisz, że chodzisz na fitness, a on doda, że to Ci nie pomoże to możesz go zaprosić by poszedł razem z Tobą. Można się zdobyć nawet na szczerą rozmowę na osobności i walnąć wprost - Czemu zachowujesz się jak kobieta z wiecznym okresem? Co ja Ci zrobiłem?
Nasze zachowanie zależy od sytuacji w jakiej się znajdujemy. Warto wszystko dobrze przemyśleć i nie kierować się emocjami. Pomimo zachowania tej osoby warto by było traktować ją z szacunkiem i  pamiętać, że to nadal drugi człowiek, który może mieć jakiś poważny powód lub bardzo słabą sytuację. Może potrzebuje naszej pomocy?

Cichy morderca - agent 

 

Niby wszystko między wami w porządku, ale tu jeden komentarz, tam drugi, znów umniejsza twoje zasługi i ogólnie jakoś źle czujesz się w jego towarzystwie. Daje Ci rady, chociaż nie ma pojęcia o czym właściwie mówi, dane z ery dinozaurów, nie interesuje się tym, ale pomoże, no bo może, a jemu się wydaje, że ty to wszystko robisz źle. On chce pomóc. Bardzo go interesuje jaki masz teraz plan, musi znać wszystkie szczegóły i może takie szczere zainteresowanie byłoby w porządku gdyby nie to, że zaraz potem komentuje co on by zrobił i oczywiście, że lepiej. Po czasie masz jego dobrych rad powyżej uszu, ale trudno go spławić. Po szczerej rozmowie dowiadujesz się, że jesteś niewdzięczny i nie potrafisz docenić jego wspaniałej pomocy. Jesteś beeee. Powiedziałabym żeby poszedł do diabła, ale czasami jest to bliska nam osoba i co poradzić? Jego motywy są dobre, stara się nam pomóc. Naprawdę łatwo docenić jego zaangażowanie, ale pakowanie się butami w czyjeś życie i przy okazji robienie mu przykrości to raczej słaby pomysł na pomoc. Jeśli jest to bliska osoba jest jeszcze ciężej, bo co innego usłyszeć od nieznajomego, że jesteśmy beznadziejni, a co innego od rodzica czy rodzeństwa. Trudno wyjść z tej sytuacji bez straty, jeśli szczera rozmowa nie pomaga to trzeba w końcu odpuścić i po prostu nie słuchać. Nie brać tego ciągłego narzekania do siebie, bo ono wcale dla Ciebie nie jest, tylko ma na celu dowartościować tą osobę. Trudno jest słuchać, że "przecież mogłaś lepiej", ale jeśli nie ma innej opcji to trzeba uciekać i ignorować. Warto w tym przypadku także działać w druga stronę, dowartościowywać tą osobę, chwalić. Może zadziała, w końcu jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie. 

Jaskie macie sposoby na "morderców"? Do którego "anioła" częściej się zwracacie? I najważniejsze - oglądacie dziś mecz Polska - Irlandia Północna? Dajcie znać! :D
Ciepłej niedzieli! 
Ula
 

wtorek, 7 czerwca 2016

Żyły na rękach i kolka podczas biegu - po co to komu?

Dzieeeeeeńdobry!
Jak tam u was? Wczoraj chyba pobiłam swój rekord biegowy. Chyba, bo oczywiście aplikacja na telefonie nie mogła zsynchronizować się z lokalizacją, więc w sumie nic nie działało. No, ale się liczy! :P
Ponadto w końcu po dwóch miesiącach, udało mi się skończyć rozgrywki szachowe w mojej szkole. Misja zakończona całkowitym sukcesem.
Dzisiaj może omówię kilka ciekawych zagadnień. Zacznę od...

 

KABLE - CZYLI WYSTAJĄCE ŻYŁY W AKCJI


Zagadnień wklepanych w wyszukiwarkę typu "wychodzące żyły na rękach", "żyły na rękach u chłopaków" czy moje ulubione - "żyły na rękach jak zrobić", jest naprawdę mnóstwo. Większość osób (szczególnie chłopaków, mężczyzn) po rozpoczęciu treningu siłowego zaczyna zauważać coraz bardziej wystające żyły. Niektórzy patrzą na to z większą, inni mniejszą aprobatą. Kobiety dosyć często widzą to w ten sposób -  faceci z żyłami na rękach są naprawdę seksowni. Pytanie, skąd to właściwie się bierze? 
Waskularyzacja = uwidocznione żył na ciele. Proces ten spowodowany jest rozszerzaniem się żył podczas treningu, aby szybciej dostarczyć organizmowi między innymi tlenu do komórek mięśniowych. Zazwyczaj najszybciej pojawiają się na nogach (przy stopach)  i rękach. Mogą występować i u kobiet, i u mężczyzn, jednak częściej u facetów, co jest związane z ilością tkanki tłuszczowej (kobiety są zaprogramowane na większą ilość ;)). Od czego zależy czy będziemy mieć tak (nie)pożądane kabelki? Tak jak wspomniałam, przede wszystkim od ilości tkanki tłuszczowej (co też wpływa na to gdzie się pojawiają najpierw), ale także od grubości skóry i innych genetycznych zależności. Czy jest to pożądany efekt? Zależy od preferencji, na pewno nie jest to nic złego ani niepokojącego. 



AUAAAA! - KOLKA PODCZAS BIEGU


Już nie raz omal nie zwariowałam na trasie przez to głupie kłucie w boku. Na szczęście, kolka ma to do siebie, że im częściej się biega tym rzadziej ona się pojawia. Co to w ogóle jest? To kłujący ból w lewym boku. Jakie są jej przyczyny? No na przykład ta kanapeczka zjedzona dziesięć minut przed biegiem. Oczywiście, posiłek zbyt bliski godziny wybiegu na trasę to tylko jeden z czynników. Ponadto kolkę może powodować: nieprawidłowa dieta (z zaburzeniami na któryś składnik lub minerały), nieodpowiednia dla nas intensywność wysiłku, brak rozgrzewki przed treningiem, nieprawidłowy oddech etc. Najczęściej nawiedza początkujących biegaczy, ich organizm często nie jest jeszcze przystosowany do takiego wysiłku. Dobra wiadomość jest taka, że zapewne ta uciążliwa przypadłość w końcu da spokój. A co zrobić jak już się czepnie? Niektórzy nie mogą dalej biec, ja mam dosyć dużą odporność na ból i staram się ignorować gościa. Zazwyczaj wtedy trochę zwalniam i uciskam ręką bolące miejsce. Jak zatrzymam się na czerwonym świetle to mogę trochę porozciągać tułów i porobić kilka skłonów na boki.  To zazwyczaj wystarcza. Jak byłam na zawodach to nauczycielka wuefu powiedziała, że odchylanie się do tyłu (rozciąganie brzucha tak jakby) chroni przed kolką. Odpowiednia rozgrzewka na pewno pomaga. Jeśli nie możesz biec przez ból to idź, ale nie kucaj ani nie siadaj (zresztą po wysiłku nie wolno od razu siadać ani się kłaść). Na kolkę warto też wytoczyć ciężką kawalerię i wzmacniać mięśnie brzucha, nie tylko te zewnętrzne, ale i wewnętrzne (na które ładnie działa np. deska/plank czy yoga), ponieważ ten ból może być też spowodowany nieprawidłową postawą (której nie możemy utrzymać właśnie przez zbyt słabe mięśnie).
Więc co robić, aby kolka omijała Cię dalekim łukiem? Przede wszystkim posiłek co najmniej godzinę przed startem. Z tym różnie bywa, musisz samemu znaleźć odpowiednio wystarczający czas. Ja na przykład potrzebuje co najmniej trzech, a nawet czterech godzin po posiłku by móc swobodnie biec. Zależy też od posiłku - jego kaloryczności i składników odżywczych. Im "lżejszy" będzie tym lepiej. Rozgrzewka przed biegiem to absolutna podstawa, nie tylko ze względu na kolkę. Intensywność wysiłku powinna być taka, abyś w trakcie mógł w miarę swobodnie porozmawiać. No i wzmacnianie mięśni.

Na koniec mała motywacja:


Co myślicie o kabelkach? Jakie znacie dobre sposoby na wygrywanie z kolką? 
Dajcie znać! 
Aktywnego dnia! 
Ula
 

środa, 1 czerwca 2016

Forma na wakcje!

Dzień dobry!
Dzisiaj 1 czerwca! Wszystkie dzieci o tym wiedzą ;). Wiecie co jeszcze ta data oznacza? Pojawianie się w licznych częściach internetu sloganów o treści "Sezon bikini", "Jak schudnąć do wakacji?", "Szybka dieta", "Forma na wakacje" etc...
Tak, bo miesiąc przed wyjazdem to idealny czas aby schudnąć osiem kilo.

 

Forma na wakacje


Okay, nie znamy się jakoś bardzo długo, ale chyba już zauważyliście jak drażnią mnie tego typu teksty? Kiedy słyszę w czerwcu pytanie "Jak schudnąć do wakacji?" to aż się we mnie gotuje, szczególnie jeśli ktoś się obijał cały rok i nagle mu się przypomniało. Ja wiem, ludzie muszą zawsze wszytko robić na ostatnią chwilę, ale bez przesady. Na szczęście nie jestem osamotniona:

"Facebook, YouTube i blogosfera uginają się pod ciężarem kolejnych fit wyzwań. W końcu trzeba przygotować ciało na wakacje i zrobić formę na lato.
Chcecie dostać ode mnie najlepszą radę na to, jak przygotować ciało na sezon bikini?
  1. Naszykuj bikini.
  2. Rozbierz się.
  3. Nałóż na siebie bikini.
Dzień dobry, właśnie przygotowałaś się do sezonu bikini!"
dr Lifestyle

Pani Monika Gabas (prowadząca tego bloga KLIK) w końcu powiedziała to, co bardzo chciałam usłyszeć z innych ust niż moje. Tyle wystarczy by być gotowym na sezon bikini. A co z formą lub jej brakiem?

Jestem wielbicielką sportu. Byłam od kiedy pamiętam. Jestem pewna, że będę jeszcze długo, długooo... Wiecie co? Znów nie jestem gotowa z formą na lato. Piąty raz z rzędu. Kurczę i co teraz? Znów nie zdążyłam schudnąć. Znów będę reprezentować wieloryby nad morzem i morświny nad jeziorem. I... i tym razem mi to nie przeszkadza aż tak. Nie robię formy na lato, zresztą nigdy takiego pomysłu nie wpuściłam do swojej głowy. Robię formę do końca życia. Nie od dzisiaj, tylko od jakiegoś czasu i tym razem jestem pewna, że się uda. W te wakacje jeszcze nie zaprezentuję światu idealnie krągłego tyłka, ale za rok... Kto wie? Ale to nie będzie forma na lato. Nie będę się głodzić by mieć płaski brzuch na plaży. Czy to naprawdę takie ważne? Czy nie lepiej jest się po prostu dobrze bawić mimo tego jak nieidealnie wyglądamy? Twoje cele nie muszą być na teraz. Nie potrzebujesz presji. Powinniśmy się starać budować sylwetkę regularnie, a nie miesiąc przed. Ja trenuję dziś, będę trenować jutro i pojutrze i popojutrze... Będę się zdrowa odżywiać jutro, pojutrze, popojutrze i tak dalej, i tak dalej. Nie dlatego, żeby wcisnąć się w mniejszy rozmiar tylko dlatego, że kocham sport, siebie, swoje ciało i życie. I szanuję to. Nie mam zamiaru się spieszyć, bo nie muszę.


 Ale ja chcę być piękna!


Od czasu do czasu rodzi się we mnie taki bunt. Trochę też złość, że znów nie dałam rady. Staram się wtedy pomyśleć o przyszłości. Chciałabym żeby sport w życiu ludzi był czymś więcej niż tylko środkiem do spadku wagi. Żeby był pasją, przyjemnością. Żeby uczył, ale przede wszystkim nie był postrzegany tak wręcz powierzchownie. Wiecie o czym mówię? 
Tłumy zbuntowanych kobiet szukają teraz rad jak szybko schudnąć i dobrze wyglądać w kostiumie. Pierwsze co wyskoczy to różnego rodzaju diety, głodówki, ale też gorsze pomysły jak zakupienie pasożyta czy leki przeczyszczające do stosowanie po każdym posiłku. Jest sobie taka dziewczyna, załóżmy trzynastoletnia i ona to wypatrzy. Myślicie, że nie spróbuje? Myślicie, że pomyśli jakie to głupie? Niektóre pewnie tak, ale inne nie. I nie tylko nastolatki. Co śmieszniejsze, przy głodówkach jest co najmniej kilka komentarzy, bardzo pozytywnych komentarzy. Głodówki reklamują niektóre kobiety (zresztą niektórzy mężczyźni także) i opowiadają o wspaniałych i przede wszystkim szybkich efektach. Przecież tego nam potrzeba! Przy dietach tysiąc kalorii również. A czytającym już się świecą oczy. Tylko niektórym z pragnienia, a innym z zażenowania. 
A ktoś wypisał konsekwencje? Gdzie jest ta długa lista negatywnych zjawisk? Nie ma. Nikt im nie powie. 

Zaburzenia odżywiania  


Jeśli ktoś nie zna konsekwencji swoich czynów i się decyduje to pół biedy. Gorzej, jeśli je zna i nadal chce to ciągnąć. Tu już nie chodzi o fizyczną część nas. Psychika ma na tym etapie już przewagę. Pragnienie zmiany naszego wyglądu przysłania nam wszystko wokół. Przestają nas interesować wszystkie inne rzeczy, cały umysł pochłonęły nam plany i marzenia. Plany autodestrukcji. Czy ktoś nam uświadomił, że w życiu są o wiele cenniejsze rzeczy niż sylwetka? Lepiej o tym wiedzieć, nim będzie za późno. 
Zaburzenia odżywiania wynikają zazwyczaj z nienawiści do siebie, stresu  i innych niszczących nas czynników. 

 

ANOREKSJA 

 

Istnieje  mnóstwo blogów poświęconych tej chorobie. Blogów motywujących. Motywujących do chudnięcia. Na czym polega ta choroba chyba większość wie. Jeśli nie, to szybko wyjaśniam - na niejedzeniu. W uproszczeniu o to właśnie chodzi. Według pro - ana, motylków czy inaczej nazywających się osób, ale o tym samym celu, chodzi o dojście do perfekcji, do ciała o jak najmniejszej ilości tłuszczu. Czy ktoś pomyślał, co jest jak już się to osiągnie? Pewnie nie, bo osiągnąć się tego nie da. Tak naprawdę chodzi o to by chudnąć, anorektyczkom nigdy nie jest wystarczająco mało kilogramów na wadze, więc praktycznie nie da się osiągnąć celu. Ale próbować można.


Pierwszy etap zaczyna się od ograniczeń. Osoba (zazwyczaj o normalnej wadze) na początku po prostu ogranicza jakieś produkty. Nie było by nic w tym złego, gdyby nie to, co się zaczyna rodzić w jej głowie. Pierwsze efekty zazwyczaj są fajne, inni chwalą jej sylwetkę i upór. Dochodzi sport. Potem ograniczenia innych produktów. Sport. Ograniczenia. Więcej sportu. Ograniczenia. Sport w końcu odpada, bo osoba nie ma siły. Ograniczenia. Ile kalorii spożywa? Im dalej tym mniej, zazwyczaj się w końcu zatrzymuje na 200 - 300 kcal w ciągu dnia. Serek i jabłko. Albo nic nie je jakiś czas jak wytrzyma. Można połączyć anoreksję z bulimią. Wtedy kiedy w końcu ta osoba coś zje, to zmusza się do wymiotów. Musi się ukarać. Anoreksji może towarzyszyć samookaleczenie. Dochodzi do tego, że osoba chora zastanawia się ile kalorii ma pasta do zębów. I co potem? Może jak ktoś zdąży to pośle osobę na terapię. Albo zmotywuje do walki. Przed wszystkim uświadomi problem, bo chorujący często go nie widzi. Jakie są skutki takiego (nie)życia? Brak miesiączki u kobiet. Jeśli taki stan będzie utrzymywał się dłużej to może to doprowadzić do bezpłodności. Ponadto osłabienie kości więc łatwe złamania, osteoporoza... Problemy z układem krwionośnym np. hemofilia, z układem nerwowym - napady drgawkowe, depresja, układu krążenia np. zaburzenia rytmu serca, oprócz tego osłabienie i bóle mięśni, suchość skóry, łamliwe włosy i paznokcie, wymioty, wzdęcia, ostre bóle brzucha, hipoglikemia... To nawet nie połowa. Siada wszystko. Człowiek UMIERA. 


W dodatku osobom chorym cały czas doskwiera niesamowite zimno. Organizm już nie ma tyle energii by wytwarzać ciepło, próbuje ostatkiem sił podtrzymać funkcje życiowe. Najgorsze jest to, że osobie prawie nie da się pomóc. Można próbować zmuszać chorego do jedzenia, ale znajdzie sposób by nie jeść. Ta choroba bardzo uczy sprytu. Pomyśleć, że zaczęło się od udawania, że zjadło się obiad. Dochodzi do tego, że osoba przebywająca w specjalnej klinice jest w stanie przy ważeniu schować ciężarki w odbycie by sfałszować wynik na wadze. Do czego są zdolne chore osoby jest naprawdę szokujące. Są zdolne do czasu, aż są w stanie się poruszać, oddychać. Potem kiedy już nie mogą oszukiwać, zwykle jest  za późno.
Aby wyleczyć anoreksję, trzeba zacząć od psychiki. Dopóki osoba nie chce się leczyć, to nie ma innego ratunku. Nawet kiedy wybiera życie, może być za późno. 
A zaczęło się od idealnej formy na wakacje. 
Błagam was, nie idźcie tą drogą. Ta ścieżka nie prowadzi do szczęścia, w najlepszym przypadku daje cenną lekcją, w najgorszym odbiera to, co najcenniejsze. Troszczcie się o siebie i swoich bliskich. Ponad dziesięć lat temu odeszła moja siostra cioteczna. Anoreksja ją pokonała. Dziś miałaby ponad trzydzieści lat, zapewne skończone studia, męża i dziecko. Jednak ona zatrzymała się na zawsze na jednej liczbie. 
Nie potrzebujesz formy na lato, potrzebujesz życia na genialną formę.
Trzymajcie się ciepło!
Ula



niedziela, 29 maja 2016

Co zrobić, aby być szczęśliwym?

Cześć!
Jak wam zleciał weekend? Wypoczęci? Realizujecie swoje cele? Wszystko dobrze się układa?
U mnie wszystko do przodu. Wszystko jest w porządku :)

 

Czym jest szczęście?


Wiecie czym jest szczęście? Bardzo długo się nad tym zastawiałam. Chyba nie skłamię, twierdząc, że zdecydowaną dłuższą część mojego krótkiego życia. Odpowiedź przyszła niezapowiedziana.

Z wielu stron jesteśmy bombardowani smutkiem. Wojny, głód, wyrzucony niemowlak przez okno, kradzież, gwałt... Jest z czego wybierać. Moja dawna Pani od religii mawiała, że to bez sensu tworzyć takie programy jak W11 czy Detektywi (wtedy jeszcze leciało, nie wiem jak teraz) czy nawet wiadomości i inne takie, bo one są przytłaczające. Sugerowała abyśmy oglądali rzeczy, które sprawiają nam radość i dają siłę. Nie zgadzałam się wtedy z nią. Uważałam, że dobrze jest wiedzieć o złu na świecie, że trzeba się uczyć, byś ostrożnym. To, że my będziemy dobrzy, nie znaczy, że inni będą wobec nas tacy sami. Podtrzymuję swoje zdanie. Podtrzymuję zdanie o tym, że warto wiedzieć gdzie toczy się wojna, gdzie trzeba pomóc i jak wygląda cierpienie. Pytanie tylko brzmi - Czy jeśli ludzie gdzieś tam są nieszczęśliwi to czy ja tutaj nie mogę byś szczęśliwa?

W sumie czym jest szczęście? Kto z nas może powiedzieć - Jestem szczęśliwy? Mogłabym powiedzieć, że ja teraz czuję się szczęśliwa. Ja teraz czuję się radosna. Czuję się dobrze, cieszą mnie najmniejsze rzeczy, ale czy jestem szczęśliwa właśnie teraz? Teraz?
Może szczęście nie ma nic wspólnego z teraźniejszością. Może chodzi o przeszłość, siedzisz na werandzie wśród kwiatów wspominając dawne wydarzenia i myślisz - tak, wtedy byłem szczęśliwy. Może żeby zobaczyć szczęście trzeba je najpierw przeżyć, zrozumieć i dopiero wtedy zauważyć? Tak sugerowała Katarzyna Janowska w "Zwykłym dniu". Nie wiem czy tak właśnie jest. Zapewne dlatego, że dla każdego szczęście jest czymś innym. Czym jest dla Ciebie?

Wiem za to czym jest radość. Taka najzwyklejsza, wręcz naiwna i dziecięca. Zakwitł mi storczyk. Dostałam nowe buty. Jeździłam na rowerze. Przeczytałam książkę po angielsku. Słońce pięknie dziś świeciło. Daję sobie radę. Mam wspaniałą przyjaciółkę. Mam ludzi, którzy o mnie się troszczą. Napisałam nowy wiersz. Mogę otworzyć okno na oścież. Staram się. Walczę o siebie. Mogę prowadzić tego bloga.

Prawda, że piękne? :)

Nie wiem czemu jestem taka radosna. Przez czternaście miesięcy nie byłam ani razu. Wyobrażacie sobie? Sama do końca nie wierzę, ale tak. Aż w końcu 15 maja moja radość wróciła. Nie wiem dlaczego akurat tamtego dnia. Potem bałam się, że zbyt szybko przejdzie. Zaczęłam gadać do siebie i wywiązał się taki wewnętrzny dialog:
- Długo jeszcze potrwa ta niesamowita radość?
- Na to jest prosta odpowiedź. Potrwa tyle, ile będziesz chciała.
Teraz już wiem, dlaczego 15 maja odzyskałam największy skarb. To był mój wybór. Chciałam byś szczęśliwa i od dłuższego czasu się przekonywałam, że tak właśnie jest. Tego dnia, po tylu miesiącach w końcu sobie uwierzyłam.  

 

 Co zrobić, aby być szczęśliwym?


Nie chodzi o to, że inni mają więcej ani o to, że są lepsi. Nie znoszę, jak mówię komuś komplement, a on odpowiada (skromnie), że eee tam są lepsi. Oczywiście, że są! Nic nie jest na całe życie, nawet forma mistrza świata. Tylko co z tego, że są lepsi? Że są piękniejsi niż my, mogący zrobić więcej pompek, bardziej utalentowani, bardziej pozytywni, bardziej inteligentni, szczuplejsi, bogatsi, posiadający dom z basenem i siłownią... My też od jednych jesteśmy lepsi. Od innych jesteśmy gorsi. Sęk tkwi w tym, że nasze szczęście nie zależy od innych. Zależy od nas. Możesz albo marudzić (co i tak nic nie da) albo się cieszyć najgłupszymi rzeczami i mieć swoje priorytety. Kiedy byłam piętnaście kilo szczuplejsza, nie byłam szczęśliwa. Nie znosiłam siebie i swojego wyglądu. Dziś? Dziś jak idiotka przybijam piątkę z lustrem. Dziś walczę o siebie. Trenuję i ćwiczę tak jak wtedy, ale nie z nienawiści, a z miłości. Drobna różnica, co? Nie ma znaczenia co masz, ani czego nie masz. Zastanówmy się - ubrania za tysiaka nie sprawią, że będziesz prawdziwie szczęśliwa, ani najdroższy telefon, ani nawet najprzystojniejszy mężczyzna na świecie - aczkolwiek może trochę pomóc ;).
Teraz najważniejsze pytanie - Co zrobić, aby być szczęśliwym?
Bądź.

Co wy myślicie na temat szczęścia i radości?
Dajcie znać!
Ciepłego wieczoru!
Ula

czwartek, 26 maja 2016

Nie wierzę w perfekcję

Hej, hej, hej!
Witam was w ten piękny dzień. Jakie macie plany na dziś? Ja bym pojechała na wycieczkę rowerową :) I tak właśnie zrobię.

INSPIRACJE 

Lubicie inspiracje? Wiecie o co chodzi, te wszystkie zdjęcia perfekcyjnych ciał, udostępniane na różnego rodzaju aplikacjach czy stronach internetowych. Te piękne przyrządzone posiłki, fotki z siłowni, biegania, basenu. Najlepiej jeszcze w grupie pięknych, roześmianych osób. Plus w drogich sportowych ubraniach. Nad tym wszystkim jakiś motywujący napis. Heh, jak wielką jestem fanką cytatów to trudno sobie wyobrazić. Przy okazji na innym zdjęciu możemy podziwiać, wnętrza idealnego domu w stylu skandynawskim. Można jeszcze dołożyć do tego męża/kochanka/chłopaka i psa/kota/złote rybki.

Jakie to wszystko cudowne! Ja też tak będę! Przecież człowiek może zrobić wszystko co zechce, jestem silna! (tak głosił jakiś tam cytat kiedyś przeczytany) Będę mieć perfekcyjne życie! 

To naprawdę boli, kiedy znów zawaliłam. Rozczarowanie - nie, nie będę mieć perfekcyjnego życia. Dlaczego im się udało, a mi nie? Dlaczego pokłóciłam się z mamą, przyjaciółka była fałszywa (chociaż miałyśmy odpowiednią ilość zdjęć razem), zjadłam kebaba i znów nie poćwiczyłam, bo robiłam projekt na fizykę, przeglądałam facebooka i jeszcze jakieś tysiąc innych rzeczy? Dlaczego znów się załamałam, chłopak mnie nie kocha, banany mi zgniły i nie miałam co zjeść na śniadanie? Czy ktoś mi do choooolery powie czemu tak jest?!!!!!!!

Przez długi czas przeglądałam perfekcyjne zdjęcia. Wystarczająco długi by znienawidzić wszystko co mnie otacza, włącznie z kotem, bo nigdy nie udawało mi się zrobić mu ładnego zdjęcia. Serio, wszystko było nie tak, nie na miejscu, włącznie z otaczającymi mnie ludźmi i włącznie... ze mną. To się nazywa zgubienie.

I co zrobiłam? Zaczęłam starać się bardziej i odrzucać coraz większą ilość ludzi, a na koniec siebie wyrzuciłam do śmieci. Coś było jednak ze mną naprawdę nie tak skoro nie potrafiłam być dość dobra, dość piękna, mieć dość ładnego pokoju, dość czasu i ogólnie wszystkiego miałam niedomiar. To już choroba - choroba nie dość poważna by o niej mówić, bo jak na razie większość milczy...

Dzień dobry  Ula, ja mam już dość

Wiecie co? W końcu miałam dość. Dość perfekcji. Ta wszechobecna idealność już mi wychodziła nosem i nie tylko... Uwierzyłam w coś, co nie istnieje. Uwierzyłam w fałszywy obraz spokoju i szczęścia. Wiem dlaczego to zrobiłam i dlaczego robią to tysiące ludzi na Ziemii. Chyba każdy z nas wymarzył sobie perfekcyjne życie, zaplanował jak będzie wyglądało. Znajdujemy odbicie go w idealnych zdjęciach. Przedstawiają one piękno, spokój, nie ma tam żadnych braków. Prócz jednego - takie życie nie istnieje. Nie istnieje świat bez grzechów, bólu, wojen i przykrości. Można to ignorować owszem. Można się nie przejmować, że umarła ciocia, że matka na Ciebie krzyczy, że przyjaciele się odwracają. Znajdziesz następnych. Ważna jest siłownia, piękny dom i twoja figura. Oczywiście, że tak można. Warto sobie zadać pytanie czy to nadal ludzkie? Do tego dążymy? Do płaskiego brzucha? W jaką stronę zmierzamy? Naprawdę czasami się gubię. Nie chcę żyć smutkiem całego świata i nadal chcę mieć swoje, dobre życie. Chyba je znalazłam chociaż w jakimś stopniu.

Pokazuj to, co dobre

U wielu blogerów nie ma miejsca na przeciętność. Nie pokazują, że są smutni, że byli na pogrzebie i są załamani. Nawet jeśli to robią, to to jest jakieś odległe. Nawet jakieś tam błędy czy porażki są zgodnie ignorowane. Każdy patrzy na całość i wraca do zazdrości nad piękną fryzurą czy okularami za pięćset złoty. Zresztą nikt nie ma obowiązku pokazywać smutku czy bólu, to ich prywatność. Tylko dlaczego każdy chce kreować swoje idealne życie i może pokazać się nago, a nie może napisać jak dużo ma wad? Przecież nikt nie będzie sobie umniejszał. Pragniemy czytać o dobrych rzeczach, wspaniałych osiągnięciach, imprezach do rana. Sami sobie szkodzimy, bo chcemy słuchać o ideałach i w nie wierzyć, a to co złe zostawiamy daleko z tyłu. Nie rozpisujemy się nad bólem, który czujemy, nasze porażki sprytnie pomijamy. Nawet nikt jakoś za bardzo nie słucha, kiedy mówisz, że nie masz czasu. To się nazywa życie. Albo jego brak?
Nie chcę tego na moim blogu. Nie chcę tej powszechnej perfekcyjności. Każdy ma takie życie, a nie inne. Nie mam czasu chodzić co miesiąc do fryzjera, codziennie robić fit posiłków i ćwiczyć. Nie tylko ze względu na czas. Ja po prostu nie mam siły. Nie jestem w stanie biegać dwa dni pod rząd. Nie mogę jeść codziennie na śniadanie owoców. Nie potrafię utrzymać porządku w moim pokoju, bo jestem straszną bałaganiarą, a może po prostu jestem zbyt leniwa by poodkładać rzeczy na miejsce. No i okay. Za to piszę wiersze i uwielbiam fizykę. Staram się robić każdego miesiąca coraz więcej pompek. Próbuję dogadać się mamą. To co najbardziej mnie denerwuje w perfekcji jest to, że tam wszystko jest. Te zdjęcia już są idealne, nie potrzebują zmian. Tam nikt do niczego nie dąży, bo każdy jest idealny, tego mi brakuje w tym wszystkim - jakiegoś głębszego celu.

Wszystko wina blogerów

Nie ma żadnej winy. Każdy pokazuje się z jak najlepszej strony, to całkowicie normalne. Tu nigdy nie było żadnej winy czy czegoś takiego, to my po prostu uwierzyliśmy w szczątki informacji. Dostaliśmy przynętę i dorobiliśmy sobie historie. Nasz błąd, że uwierzyliśmy w coś, co nas zaczęło niszczyć. Nie szukaliśmy prawdy, po co to komu? To, że niektórzy nie pokazują żadnych problemów to ich sprawa, nie nasza. Mają takie prawo, zresztą tak podpowiada nam logika. Dążą do pokazania się z jak najlepszej strony, często za pomocą Photoshopa czy podobnych. Próbują przez dwie godziny zrobić jedno perfekcyjne zdjęcie, czy już nie wiele było afer tego typu? Człowiek w końcu się załamywał, bo miał dość? Był po prostu zmęczony dobrobytem. Wiele jest historii mówiących, że człowiek potrzebuje smutku by być szczęśliwym. Czy to nie jest niestety prawdziwe?

Zacznij działać 

Nie musisz być ascetą, wyrzekać się przyjaciół, nie pokazywać na facebooku jak świetnie się bawiłeś na imprezie. W tym nie ma nic złego, że chcesz być szczęśliwy. Każdy  z nas chce. Każdy chce pokazać światu, że ma dobrze, że jest radosny. Nie koniecznie w internecie. To naturalne. Po prostu nie wierz w to co widzisz, bo możesz dać się oszukać. Z góry już ktoś zaplanował, że właśnie tobie się spodoba to zdjęcie. Zacznij wierzyć w prawdę. Zacznij radować się i doceniać to co masz. To, że tak pięknie zakwitł Ci kwiat na parapecie, że masz cudowną przyjaciółkę do której zawsze możesz zadzwonić, że świeci słońce. Nie mów, że będzie w porządku. Powiedz, że jest w porządku. Tak właśnie jest. Każdy ma problemy, inni bardziej poważne, inni miej. Większość z nich da się przetrawić. Musisz walczyć. Walka to najpiękniejsza rzecz pod słońcem. Nie bądź perfekcyjny, walcz o to by wszystko było tak jak sobie zaplanowałeś, pamiętając o zbędnych ideałach.

Moje ideały 

No to tak dla odmiany, przedstawiam wam dwa konta na instagramie, które pokazują walkę i mnie motywują. Nie perfekcję, ale coś ważniejszego niż duży, kształtny tyłek i płaski brzuch. Oczywiście, dotyczą sportu i zdrowego odżywiania.

1. FIT TRIO 


Dziewczyna postanowiła schudnąć i zdrowo się odżywiać, klasyk. Osiągnęła wymarzoną wagę i... postanowiła przytyć, bo źle się czuła ze sobą! Bierze udział w ciekawych kampaniach...


Wstawia także motywujące cytaty, ale niekoniecznie o tym jak idealni jesteśmy, ale jak ciężko czasem jest:

Podkreśla, że najważniejsze to dobrze czuć się ze sobą. 

 Pokazuje swoje niedoskonałości. 

2. Adry Bella 

 Duża nadwaga, kolosalna przemiana i jak radzi sobie dalej?


Niektórzy by powiedzieli, że nawet nie miała co marzyć...

Zawsze można coś zmienić, jeśli pragnie się tego z całych sił. Zachęcam do znajdywania dobrej inspiracji. Aktualnie nie przeglądam żadnych "idealnych" kont, blogów. Już nie muszę. Zrozumiałam, że to co mam, jest równie wspaniałe co to, co mają inni. Nie jest mi wstyd, że uwierzyłam, bo dzięki temu zyskałam bardzo dobrą lekcję i w końcu doceniam co mam :)
Co wy o tym wszystkim myślicie? Macie podobne doświadczenia? Kim się inspirujecie? A może myślicie w ogóle inny sposób?
Dajcie znać!
Aktywnego czwartku! 
Ula

niedziela, 22 maja 2016

Potęga codziennych wyborów i nawyków

Dzień dobry!
Mamy piękne niedzielne popołudnie - idealny czas na małą zmianę w naszym życiu!
Przemyślmy pewną sprawę, czy żeby osiągnąć cel musimy w niego włożyć dużo wysiłku? Czy potrzebne nam są niesamowite wyrzeczenia, ciężka praca? Myślę, że większość z was odpowie twierdząco i trudno się nie zgodzić, chyba że...
Od dziecka jesteśmy wychowani właśnie w ten sposób, uświadamia się nas, że aby osiągnąć to co sobie zamierzyliśmy, musimy ciężko pracować.  Nie po to mama mówiła "Najpierw nauka, potem przyjemności" lub "Zacznij się uczyć, bo będziesz sprzątać kible" ewentualnie coś w stylu, że "Ciężka praca popłaca", obowiązek pracę mamy we krwi (w parze z lenistwem). Uczono nas, że tylko konkretne działania, które musimy przełożyć ponad przyjemności, dadzą nam zamierzone efekty. A gdybym powiedziała, że nie ma potrzeby się tak męczyć? Że nie musisz poświęcić wszystkiego co kochasz w imię czegoś co pragniesz osiągnąć? Co gdybym wręcz zasugerowała, że osiągnąć sukces jest prosto, łatwo i przyjemnie?
Może z tym ostatnim lekko przesadziłam, ale reszta się zgadza. Zapraszam do przeczytania postu z którego dowiesz się jak zmienić swoje życie z minimalnym wysiłkiem.

 

Co sprawiło, że zdobyłeś Nobla? 



Co sprawia, że ludzie osiągają swój cel? Co takiego niesamowitego robią ludzie, gdy chcą schudnąć dwadzieścia kilogramów i to robią, a dlaczego przeciętny Kowalski nie może zrzucić pięciu kilogramów zbędnego balastu? Ja się pytam co? Cudotwórcze tabletki? Bzdura. Zostawiają rodzinę, pracę, szkołę, wypłacają pieniądze z banku i lecą do specjalnych ośrodków gdzie jedyne co robią to śpią, ćwiczą, chodzą na masaże i jedzą przyrządzone im posiłki? Szczerze w to wątpię. Ludzie, którym się udało są tacy jak my. Mają problemy, obowiązki i zapewne tysiące razy zwątpili. Mimo to...
Ma to duży związek z motywacją, ale nie do końca. Motywacja jest zazwyczaj na początku. W pierwszej fazie mamy takiego kopa, że robimy wszystko jak najlepiej. Ćwiczymy dwie godziny dziennie, każdy posiłek przyrządzamy i dekorujemy, bo z tym kojarzy nam się perfekcja. My właśnie tego chcemy - perfekcji, ułożenia w naszym życiu. Chcemy osiągnąć cel i wydaje się, że nie ma już na świecie żadnej siły, która by nas powstrzymała. No, tak przez pierwsze dwa tygodnie. Potem okazuje się, że przez to głupie bycie "fit" zaniedbaliśmy inne sprawy i wracamy z powrotem do punktu wyjścia. Łatwo nam się nawet usprawiedliwić -  To za trudneee, nie chce mi się, ja mam ważniejsze rzeczy na głowie, muszę się zajmować dziećmi, nie mam czasu i tu moje ulubione - najważniejsze jest wnętrze. Ten moment kiedy ludzie mówią - Najważniejsze jest wnętrze - z taką determinacją, a jednocześnie z tak beznadziejną miną, jest okropny. Jeśli źle się czujesz ze sobą, to Ci wnętrze nie pomoże, wymówki także. Sprawa jest prosta albo coś zmieniasz, albo się okłamujesz.


Przede wszystkim źle się do tego zabierasz. Jesteś niecierpliwy. Wszystko chciałbyś mieć od razu i robisz wszystko by to zdobyć. Odchudzanie uczy pokory i cierpliwości. Tu nie dostaniesz tego w tydzień, ani dwa. Czasami potrzeba naprawdę dużo czasu, jak to przetrwać?
Zamiast rzucać się od razu na wszystkie zdrowe przepisy i wychodzić codziennie na dwie godziny na rower kosztem szydełkowania, które szczerze kochasz, przystopuj. Po prostu. Ludzie za szybko się zniechęcają, bo praca kojarzy im się z wyrzeczeniami. Mają rację, osiągnięcie celu wymaga poświęceń, ale nie takich o których myślimy. Mam kolegę, któremu zagroziło nie przejście do kolejnej klasy. Nagle dostał takiego kopa, że uczył się przez kilka godzin dziennie, ogłaszał to wszystkim których napotkał - uczyłem się dziś do drugiej w nocy. Duma biła od niego na trzysta metrów. Pomijając już bezsensowność siedzenia do późnej nocy, nie wytrzymał zbyt długo, jakieś dwa - trzy dni...
Dasz wiarę, że robisz to samo? Rzucasz się na głęboką wodę, a potem myślisz, jakie to wszystko trudne i dlaczego inni dają radę, a ty nie. No tak, bo oni nie mają tyle nauki, problemów, nie umarł im pies i po prostu mają silniejszą wolę. Jasne...
Metoda małych kroków. Zaczynasz od jednego zdrowego posiłku, od dwóch godzin sportu w tygodniu i z czasem to stopniujesz. Oczywiście, możesz zacząć od poziomu hard i nie twierdzę, że Ci się nie uda. Mimo to,  większości nie starczy siły ani ochoty. Myślisz, że dwie godziny sportu tygodniowo nic nie zmienią? Że nie opłaca Ci się usiąść na piętnaście minut do lekcji? Prawda jest taka, że małe czynności, które wykonujemy każdego dnia następnie składają się na nasze całe życie. Przemyśl więc lepiej, czy naprawdę się nie opłaca?


Historia pewnego banana


Wyobraźmy sobie osobę, niech będzie to kobieta. Alicja - dwudziestu-kilku letnia studentka. Alicja je codziennie to samo. Dzień w dzień na obiad męczy kurczaka z ryżem, na kolację sałatki, a rano owsiankę i banana.  Alicja postanawia, że chciałaby trochę schudnąć. Na śniadanie zaczyna jeść samą owsiankę, banan idzie w zapomnienie. Banan ma około stu kalorii. Niektóre źródła podają, że aby schudnąć jeden kilogram trzeba "zaoszczędzić" około trzech tysięcy kalorii. Proste działanie 3000:100=30. Alicja w około miesiąc schudnie jeden kilogram. Oczywiście wpływ ma ogrom czynników, ale czysto teoretycznie można tak założyć. Myślicie, że nasza Alicja poczuje zmianę? Że będzie umierać z głodu bez tego banana? Wątpię. Nasze małe zmiany i wybory mają ogromny wpływ na nas w dłuższym okresie czasu. Jak by to odwrócić i dołożyć banana to tyła by kilogram miesięcznie. To nie dużo. Jednakże w rok będzie dwanaście kilogramów cięższa! Tak działają nasze wybory. Żaden nie jest wystarczająco ważny by zepsuć naszą kilkomiesięczną pracę, ani wystarczająco nie ważny by nie móc zmienić nas na lepsze. Właśnie to jest klucz do sukcesu - codzienny, dobry, mały wybór  = nasze nawyki. 



To, co nas tworzy...


Tworzą nas nawyki. To, że codziennie myjesz zęby przed lub po śniadaniu lub to, że nie myjesz ich wcale. To, że codziennie wstajesz trzydzieści minut wcześniej żeby poćwiczyć yogę i to, że nie ćwiczysz od kiedy skończyłeś szkołę. To twój nawyk i przyzwyczajenie, twój wybór. Ile czasu potrzeba by stworzyć nowy nawyk? Różne źródła różnie podają - słyszałam o trzech tygodniach, ale przeczytałam też o zaprzeczeniu tej tezy i ramach czasowych coś bliżej sześciu miesięcy. Przez dwa miesiące wstawałam pięć razy w tygodniu około godziny piątej, aby poćwiczyć przed szkołą, bo potem zwyczajnie nie miałam czasu. Po miesiącu zawsze kiedy się budziłam czułam się pełna energii i chęci do ćwiczeń. Moje ciało przyzwyczaiło się do porannego wysiłku, stało się to nie tylko moim nawykiem, ale także przyjemnością. Aktualnie nie wstaję już wcześniej i bardzo nad tym ubolewam. Będę starała się do tego wrócić, szczególnie, że wraz ze zmianą szkoły nie będę musiała wstawać o tak nie ludzkiej porze. 
Aby osiągnąć sukces musimy stworzyć nawyk. Jeśli ustalisz sobie jakiś czas w którym zazwyczaj będziesz  trenować to twoje ciało to zapamięta i będzie Cię wspierać. Jeśli zaczniesz częściej wybierać warzywa zamiast słodyczy to po czasie będziesz mieć mniejszą ochotę na coś słodkiego. Nawyki to coś, co nas tworzy. Musimy nimi zawładnąć, aby one nie zawładnęły nami.

Warto być świadomymi własnych wyborów, doceniać potęgę małych czynności i tworzyć u siebie korzystne nawyki. Nie rzucaj się na głęboką wodę - w wodzie po kostki też można się utopić. Zaplanuj życie tak jak chcesz i nie zapominaj w tym wszystkim o sobie. Jak to napisała Regina Brett w książce "Jesteś cudem" - "Najpierw załóż maskę tlenową sobie, bo wtedy wszystkim wokół będzie trochę łatwiej oddychać". 
Sukcesywnej niedzieli! 
Ula

środa, 18 maja 2016

Jak schudnąć? (i nie zwariować)

Cześć wam!
Ten dzień mnie lekko przybił, ale teraz kiedy siadam by napisać kolejny post, czuję się wspaniale. Potrzebowałam chwili spokoju, by przemyśleć co mogę naprawić w tym co zepsułam i znów jestem gotowa do działania!
Schudnąć jest łatwo czy trudno? Wiele osób mówi, że o wiele łatwiej niż utrzymać wagę i w tym momencie wyłączam się z konwersacji... Jeszcze nigdy mi się nie udało osiągnąć tego celu! Oczywiście moja waga wyświetlała mi już naprawdę różne liczby, ale nigdy takie jakie bym chciała. Próbuję znów. Tym razem z wami. Nie ukrywam, blog jest także moją motywacją :)
Odżywianie ma tak dużo złożonych procesów, że właściwie trudno zmieścić te wszystkie wytyczne w jednym poście. Postaram się to streścić. Uprzedzam, nie jestem dietetykiem, wszystko co umieszczam na moim blogu jest związane z moją, nie zawsze uzupełnioną, wiedzą. Chętnie posłucham jeśli ktoś będzie chciał mnie wyprowadzić z błędu, oczywiście za pomocą argumentów.

1. CEL 


Po pierwsze, musisz ustalić do czego chcesz dążyć. Najlepiej jak najbardziej konkretny cel.
Schudnę - NIE, BŁĄD
Będę mieć płaski brzuch - NIE, NIE, NIE 
Będę wyglądać tak, że wszyscy mężczyźni będą moi - BŁAGAM, TO AŻ BOLI
Schudnę 5 kilogramów - TAK :)

 Twój cel wcale nie musi (a nawet odradzałabym) dotyczyć liczby kilogramów. Mój cel przykładowo aktualnie odnosi się do ilości zjadanych kalorii (co i tak ma na celu schudnięcie :P). Nie koniecznie celem musi być skutek naszego postępowania, może być to samo postępowania co da nam i tak określone skutki. Jeśli wiesz jaki masz cel, to zapisz go sobie na karteczce, jakimś notatniku. Jeśli chcesz żeby Cię motywował możesz sobie przykleić w jakimś widocznym miejscu karteczkę, ale jeśli nie chcesz by inni Cię o niego pytali to oczywiście nie musisz. Zapisz, powieś lub schowaj. Jeśli twoje działanie jest przeznaczone na dłuższy okres czasu, jak na przykład schudnięcie dziesięciu kilogramów, to powinieneś podzielić go na kilka mniejszych celów. Dziesięć kilogramów przeraża. Jak jeszcze wyliczysz ile czasu Ci to zajmie, to nic tylko iść się udusić. Nie, czekaj! Ta liczba przeraża, ale co powiesz na jeden kilogram? Kurczę, jeden kilogram to pikuś przecież! Zero problemu. Teraz właśnie musisz sobie uświadomić, że twój cel to dziesięć takich "pikusiów". No i co? Łatwiej trochę, nie? Nie lubię za bardzo głowić się nad przyszłością. Ustalam, że chcę schudnąć jeden kilogram w dwa tygodnie (optymalnie) i robię wszystko na co mnie aktualnie stać, aby ten cel osiągnąć. Nic więcej. W tym momencie masz dwie opcje. Niektórzy psychologowie twierdzą, że łatwiej nam osiągnąć cel, kiedy o nim powiemy głośno, a nie schowamy w zakątkach naszego umysłu. Poczujemy wtedy się zobowiązani i nie zrezygnujemy tak łatwo. Więc możesz chwycić za telefon i wykręcić numer do najlepszej przyjaciółki, chłopaka, mamy, taty, psa i kota. Do osoby, której ufasz i wiesz, że Cię wesprze w twoich dążeniach. To może być tylko jedna osoba, a nie tysiące. Chociaż jeśli Ci to pomoże, to możesz i powiedzieć wszystkim , których spotkasz :) Jeśli się wstydzisz to po prostu napisz anonimowo na blogu. Możesz też  zostawić to dla siebie, ale jeśli tak, to potem nie narzekaj, że nikt Cię nie wspiera. Masz cel? No to do przodu!

2. DO DZIEŁA!  


Sposobów na schudnięcie jest naprawdę wiele. Ja zaprezentuję tu swój, który na samo schudnięcie się sprawdzał. To co się nie sprawdzało to ja - moja samokontrola po czasie poszła hen daleko. I obojętność. Nigdy nie bądź dla siebie obojętny, to najgorsze co możesz sobie zrobić. Ty tu rządzisz!
Na początek odradzam wszystkie możliwe diety. Czyste zło. Owszem, pomogą Ci schudnąć. Jak przestaniesz jeść to też schudniesz, całkiem szybko. Ale czy o to chodzi w życiu? Szybko schudniesz i co potem? Potem znów będziesz z powrotem ze stanem swojego ciała, tylko w gorszej wersji. Przygotuję oddzielny post o głodzeniu się i dlaczego jest to kompletnie beznadziejna opcja, ale ja nie o tym...
Dieta - źle nam się to kojarzy. Dietą jest określany nasz sposób odżywiania. Dlatego stwórz własną dietę! Dietę nie na miesiąc, dwa czy rok. Do końca życia! Oczywiście przejdzie mnóstwo modyfikacji, bo cały czas się zmieniasz i zmieniają się twoje priorytety.
Na początek pomyśl co trzeba zmienić w twoim odżywianiu? Pijesz za dużo napoi gazowanych? Wcinasz słodycze w nocy, kiedy nikt nie widzi? Czekolada to twoja słabość? A może jesz po prostu za dużo?
Niestety, słodkie uzależnia. W dodatku sprawia nam przyjemność. Co ja myślę o słodyczach? Tu streszczę szybko moją historię, a potem zapewne... was zadziwię.
Od jakiegoś trzynastego roku życia próbowałam ograniczyć słodycze. Wiedziałam, że są nie zdrowe, a ja miałam do nich szczególną słabość. W wieku dziesięciu lat potrafiłam przyjść ze szkoły zjeść serek czekoladowy (I TU KURTYNA!) z nutellą i czekoladowymi chrupkami (na swoją obronę mam tylko to, że na pudelku było napisane fit). Z czasem, robiłam miesięczny detoks na słodycze, jadłam raz na kilka tygodni coś słodkiego i dobrze mi szło. W 2015r zapadła moja, ostateczna decyzja - na rok przestaję jeść słodycze. Od Nowego Roku do kolejnego Nowego Roku. Od dwunastej do dwunastej. Odstawiłam wszystko co słodkie (ciasta, ciastka, słodkie bułki, lody, wszystko co zawiera choć gram czekolady, żelki etc.), ale także paluszki, popcorn, chipsy i tego typu rzeczy. Nie powiem, było ciężko, nie tylko przez samo ograniczenie, ale także niektóre osoby w moim otoczeniu, które ni jak nie chciały tego zrozumieć, co ja piszę, zaakceptować nawet nie mogły. Mimo to udało się. Od pierwszego stycznia tego roku z powrotem jem słodycze i... jestem szczęśliwszym człowiekiem :D Tak, sprawia mi to radość niesamowitą. Nie jem zastraszających ilości (zazwyczaj), po prostu staram się jeść racjonalnie i słodycze wcale w tym nie przeszkadzają. Nie musisz czegoś całkowicie odstawiać jeśli to lubisz. Dieta nie musi być twoim ograniczeniem. Jeśli chcecie mogę napisać specjalny post o tym niezapomnianym roku.


No to się rozpisałam...
Wracając. Jeśli chcesz schudnąć musisz jeść mniej niż dotychczas. Niekoniecznie mniej kalorii. Jeśli jesz niezdrowo i zamienisz hamburgera na sałatkę i rybę to ilość kalorii wcale nie musi się dużo zmienić, aby nastąpiła poprawa samopoczucia i wyglądu. Najważniejsze jest to co jesz. To z czego czerpiesz energię, taką energię masz. Dobra, zajmijmy się najpierw kaloriami. Istnieje mnóstwo kalkulatorów umożliwiających obliczenie twojego zapotrzebowania dlatego nie mam zamiaru się nad tym rozpisywać. Wystarczy wklepać w wyszukiwarkę.
Możliwe, że jeśli do tej pory jadłeś za dużo to wystarczy na razie tylko skrócić cyferkę. Zazwyczaj poleca się uciąć bilans kaloryczny o trzysta kalorii. Możliwe, że to na sam początek trochę dużo, wszystko zależy od twoich doświadczeń. Trzeba również wziąć pod uwagę, że zapewne zaczniesz trenować, a wtedy potrzebujesz więcej energii. Musisz słuchać i obserwować siebie. Jeśli chodzisz cały dzień głodny to coś jest nie halo. Nie bój się eksperymentować, podwyższaj i obniżaj bilans według swojego zapotrzebowania.
Oprócz samego zapotrzebowania ważne jest skąd te kalorie czerpiemy. Białko nas buduje i powoli uwalnia energię, węglowodany dostarczają nam szybszego kopa, błonnik pozwala jeść mniej i poprawiać trawienie, bez witamin pożegnamy się ze zdrowiem, tłuszcze nienasycone są bardzo cennym źródłem wszystkiego co dla nas dobre. Potrzebujemy każdego składnika by być perfekcyjną maszyną. Na początku to wszystko jest strasznie trudne. Jaki posiłek przed treningiem? Jaki po? Co zjeść przed snem? Na śniadanie węglę czy tłuszcze i białko? Jak dopasowywać różne produkty do siebie?
Zluzuj, teorii jest tyle ile ludzi i każdy ma swoją. Co lepsze, każda która dobrze na nas działa jest poprawna.
Musisz przede wszystkim patrzeć co jest dla Ciebie dobre. To, że ktoś mądry coś powiedział, ty to stosujesz, ale męczysz się z tym okropnie, bo Ci po prostu nie odpowiada, to nie rób tego. Ułóż swój plan. Ucz się, ale nie próbuj na siłę dopasować. To, że na kimś się sprawdza to nie znaczy, że Tobie pomoże, wszyscy jesteśmy inni.
Na początek zaproponuję wam fajne wyjście, dużo ułatwiające, które sama stosuję. Aplikacja na telefon, która wszystko wam ładnie wyliczy. Nazywa się, bardzo oryginalnie zresztą, "Dieta i trening" i nie przesadzę jeśli powiem, że jest fantastyczna!


Wszystko wyliczone białka, tłuszcze i węgle! Pamiętajcie, że np. 100 gramów kurczaka to nie jest 100 gramów białka.



Aktualnie dążę aby węgle wynosiły 50%, tłuszcze 20%, a białko 30%. Akurat tego dnia ładnie mi wyszło :)
To naprawdę ogromny plus, że nie trzeba tego samemu liczyć...


Możemy także wybrać trening i zobaczyć ile kalorii dzięki niemu spaliliśmy. Mamy kilka kategorii do wyboru więc nie ma problemu.
Dla początkujących jest to naprawdę świetna opcja, którą polecam! (post niesponsorowany żeby nie było)
Z czasem nie widzę już jedzenia tylko skład i ilość kalorii :P

3.PODSTAWA


Okay, to jeszcze kilka podstawowych rad ode mnie.
  • Posiłki powinno się spożywać w odstępie co 2 do 4 godzin. Cztery godziny to absolutny maks.
  • Cztery, pięć posiłków dziennie to naprawdę całkiem niezły sposób i możliwy do rozplanowania 
  • Warzywa, warzywa, warzywa - totalny must have. Najlepiej do co najmniej trzech posiłków. Surowe, gotowane na parze... Mniam! 
  • Owoce - owoce są również dosyć zdrowe, tylko trzeba uważać żeby nie przeholować, bo zawierają dość sporo cukrów. Dobrze zastąpią nam słodycze jeśli trudno nam się od nich uwolnić.
  • Orzechy, nasiona - tłuszcze nienasycone w pysznym wydaniu! To także warto uważać na ilość, bo są niezwykle kaloryczne, ale również niezwykle zdrowe. Naprawdę warto dodać do chrupek na śniadanie rano, nawet jeśli zwiększy nam to kaloryczność.
  • Napoje gazowane - wyrzuć do śmietnika, albo przynajmniej mocno ogranicz. Nic dobrego z tego nie będzie. 
  • Woda - pij kiedy tylko poczujesz pragnienie. Woda ma naprawdę niesamowitą moc uzdrawiającą. 
  • Słodycze - jedz z głową. Warto kombinować samemu i robić sobie w domu zdrowsze zamienniki :)
W tym poście tyle mogę powiedzieć o odżywianiu. Są to absolutne podstawy. Zresztą warto się dokształcać na własną rękę. Nie bój się zadawać pytań. Chciałabym wam polecić świetną książkę o diecie i treningach - "Piękna papryczka uwodzi kształtem" Pani Edyty Draus. Najlepsza tego typu jaką czytałam. Znacie?

O treningach w następnym poście! Pamiętajcie dieta to 70% sukcesu.
Co wy byście dodali od siebie? Dajcie znać w komentarzu!
Wspaniałej środy! 
Ula